poniedziałek, 5 grudnia 2011

Okruszki

   Blog zaniedbany, tymczasem kilka książek przeczytanych, kilka ciekawych rzeczy ugotowanych, ale ja się nie mogę zebrać. Grudzień jest okropnie męczący.
W kwestiach zasadniczych nic się nie zmienio, rzeczywistość nadal mocno przytłacza.


   Ale  mam coś w zanadrzu. Znów uczę się norweskiego! Chodziłam na kurs dwa lata temu, przez pół roku. W ramach odskoczni i tego, że zawsze mnie pociągały północne języki. Potem grupa się wykruszyła, nie było chętnych i kurs się skończył. Tym razem uczę się u native'a. Tak mnie to cieszy, że chodzę nakręcona i uśmiechnięta od ucha do ucha. O niebo lepiej niż szkole językowej! Tam uczyłam się regułek i miałam poczucie, że nie potrafię mówić. Tu uczę się żywego języka. A mój native też lubi skandynawskie kryminały i mogłam sobie poprzeglądać w oryginale między innymi Nesbo :) I powymieniać poglądy. Sama radość ;-)


   Kto wie, może język przyda mi się nie tylko jako hobby. Właściwie nic mnie tu nie trzyma. A moje otoczenie już pociąga za norweskie sznurki...