wtorek, 23 października 2012

Zip.

Mam kryzys czytelniczy.  Cały czas czytam, bo inaczej nie umiem, ale czuję to tak, jakbym czytała przez grubą szybę. 

Od ostatniej notki przeczytałam To nie jest kraj dla starych ludzi McCarthy'ego. O wiele lat za późno, by mnie zachwyciło. W moim odbiorze przeważał smutek, z powodu okrucieństwa. Chociaż historię doceniam.

Potem wzięłam cienka, dziwną książkę Wolałbym żyć Thierry'ego Cohena. Słyszałam dużo zachwytów. Mnie nie wzruszyła, ani nie skłoniła do głębszych refleksji. O ile bardzo lubię francuskie filmy, tak zdecydowanie nie lubię francuskiej literatury. 

Następnie przyszła kolej na Ostatnią noc w Twisted River Irvinga i tez słabo. Ktoś mi powiedział, że jak dotrwam do setnej strony, to już będzie super. Z trudem dobrnęłam i rzeczywiście, koło setnej strony powrócił stary Irving, z czasów Świata według Garpa i Hotelu New Hampshire. Byłam zachwycona. Niestety, powrócił tylko na chwilę. Potem znów było nijako. Ledwie przebrnęłam do końca.

Teraz czytam Półbrata Larsa Saabye Christensena i też nie wiem, czy to dobry moment na tą książkę, chociaż przeleżała z 10 lat w oczekiwaniu. Ponura historia, pełna traum i rozdrapów. Ale język wspaniały. Skandynawowie mają to we krwi, że potrafią znienacka sprowadzić na czytelnika niemy zachwyt jakąś metaforą czy sformułowaniem.

Gotować tez mi się ostatnio nie chce. Robie to oczywiście, ale bez energii.

W weekend zadzwonił pan Kazik, ten rolnik- jogin, żeby przyjechać i zabrać sobie tyle jabłek ile jesteśmy w stanie wywieść, bo nie ma co z nimi robić. Mam więc w domu milion kilo jabłek, przeróżnych odmian smakujących zupełnie inaczej, niż sklepowe. Ale nawet tych jabłek mi się nie chce. Chociaż lubię im się przyglądać.

Wprawiłam machinę w ruch i czuję zmiany, które nadchodzą. Tylko wcale nie wiem czy chcę tych zmian. Sama nie wiem, o co mi chodzi.

                                                              Harry stróż jabłek.