Skończyłam dziś w nocy i wiem, że jest to książka, o której długo będę myśleć.
Z jednej strony to dziennik himalaisty, a z drugiej historia jego żony, która opowiada o tym wszystkim ze swojej perspektywy.
W tle piękna i dobra miłość, chociaż ich życie biegnie dwoma torami, wykluczającymi się w zasadzie. Szarpiąca tęsknota Piotra. Gdy jest w domu za górami, gdy jest w górach, za domem. Tęsknota Olgi, często zrezygnowana i rozpaczliwa, chociaż wiele rozumiejąca i silna.
Mocna książka, bardzo daje do myślenia. O tym, ze nie ma jedynie
słusznej prawdy, gotowych recept i szablonów, w które można włożyć
człowieka. I że czasem jest tak, ze nie da się inaczej i że jest źle a
jednocześnie dobrze. To jest książka o rozdarciu, miłości i szukaniu
siebie.
Bardzo łatwo popaść w stereotyp i powiedzieć, że jeśli facet zostawia żonę samą na długie miesiące i jedzie zdobywać Himalaje, to znaczy że jest wiecznym, nieodpowiedzialnym chłopcem, który się bawi. A tu nie. Nie chodzi o zwykłą adrenalinę, jak przy sportach ekstremalnych.
To wina gór. One czymś zarażają. Zaszczepiają jakiegoś wirusa. Trzeba tam wciąż jeździć, bo już nie można żyć bez tego. I nie chodzi o przyjemność, bo to wszystko jest potworny wysiłek, cierpienie i walka. Powstaje w człowieku jakaś wyrwa, która się pogłębia i go zżera. Wpada się w jakaś taką rzeczywistość, z której trudno przejść do normalnego życia. I tak myślę, że to przegrana sprawa. Po każdym szczycie jeszcze bardziej chce się następnego.Tęsknota za górami aż boli. Myślę ,ze nigdy nie nadchodzi taki moment dla himalaistow, kiedy mowią: już dość i żyja dalej bez gór.
Taka totalna samotność i pustka zawsze była dla mnie pociągająca. Czytałam te zapiski dość neurotycznie i czułam ją. I rozumiałam Piotra.
Bardzo poruszyło mnie to, że po jego śmierci w jakiś sposób jego żona narodziła się znowu. Chociaż gdyby mogła, przywróciła mu życie bez mrugnięcia oka.
Uświadomiło mi to, że nie ma prostego rachunku. I że można pogodzić dwie przeciwstawne rzeczy, chociaż to przecież niemożliwe. I chociaż w takiej sytuacji zwykle wygląda to tak, że jedna strona tylko bierze a druga tylko daje, tak w tej było inaczej. Oni w środku tego wszystkiego mieli jakieś swoje sanktuarium, które było szczere i zmieniało znaczenie rzeczy oczywistych.