niedziela, 15 lipca 2012

Niezwykłości.

Zdarza mi się czasami natrafiać na jakieś niezwykłości tam, gdzie bym się ich kompletnie nie spodziewała.

Moja mama co roku kupuje wiśnie na przetwory od jednego pana, który ma sad wiśniowy. Zbiera je sobie sama i odbiera zapłatę w naturze, czyli wiśniach ;) W tym roku wzięła ze sobą moja córkę, żeby mała sobie zarobiła. Ja też się z nimi zabrałam, z nudów. Sama nie wiem dlaczego. Nigdy nie znosiłam zbierać owoców a wiejskie powietrze natychmiast mnie usypia.

Pan Gospodarz, z wyglądu typowy, spalony słońcem rolnik, okazał się gościem nie z tej ziemi!
Zaczęliśmy sobie gadać i okazało się, ze regularnie ćwiczy jogę od 15 lat. Ja zawsze chciałam, ale nic mi z tego jak dotąd nie wyszło. A on zaczął jak miał 60 i w tym celu pojechał do jakiejś aśramy w Indiach, żeby uczyć się u źródła. Potem, żeby osiągnąć wyższy stopień wtajemniczenia, odwiedzał aśramy jeszcze dwukrotnie. Opowiadał mi o ważności znalezienia własnych rezonansów przy mruczeniu om i dodatkowych czakramach oraz o mudrach, czyli jodze palców, którą zainteresowałam się jakiś czas temu. Nauczył mnie (kompletny odjazd!) robić ochronne kule energetyczne.

Poza tym, Pan interesuje się sztuką, przyjaźni z artystami i często bywa na wernisażach. Hoduje sobie degustacyjnie, po 2, 3 krzaki, jakieś dziwne rzeczy, np. jagody goi.
Kompletnie niesamowita postać i ma takie horyzonty, że hej. Do tego kompletnie bez przemądrzania się. Fajnie było go poznać. Strasznie lubię takich ludzi!

wtorek, 10 lipca 2012

Kocia psychologia.

Jako domorosły psycholog amator byłam zachwycona, kiedy weterynarz mojego kota zachęciła mnie do lektury z dziedziny kociej psychologii.
Na początek pożyczyła mi Kota doskonałego autorstwa Annie Bruce.



Autorka twierdzi, że koty są jak ludzie. Poleca ciagle rozmawiać z nimi i tłumaczyć rozmaite rzeczy. Podobno są w stanie zrozumieć wszystko. W rezultacie można sprawić, by reagowały na słowa i stosowały się do wszelkich słownych poleceń. No to przemawiam do kota a on dziwnie na mnie patrzy...

Właściwie nie miałam jakichś szczególnych problemów z poprzednim kotem. Może oprócz tego, że załatwił mi jeden fotel i jedną sofę używając ich jako drapaka. Oraz zjadał każdy kwiatek, jaki tylko pojawił się w domu. Wliczając w to choinkę żywą i sztuczną. Nie była to specjalna strata, bo gdyby nawet nie zjadł, to ja bym na pewno zapominała podlewać i skończyłoby się tym samym.

Myślałam jednak, że niektóre rzeczy dzieją się, bo kot tak ma i już.
Z lektury wynika, że się myliłam. Otóż kota można nauczyć prawie wszystkiego, czego się chce i to dość prostymi metodami.
Tak więc mam ambicję, że mój obecny kot będzie mnie elegancko słuchał ;-)
Używał tylko swojego drapaka, nie podgryzał rąk ani nóg, ani kwiatków, których nie ukatrupię.

Czytając dziwiłam się wiele razy i żałowałam, że nie trafiłam na takie książki wcześniej. Wiele rzeczy mogłabym polepszyć.

Oto, co mi się spodobało i stosuję:

-Karcąc kota, nie wolno używać jego imienia. Imię powinno być używane tylko do pozytywnych komunikatów.

- Kiedy kot nas podgryza w palce (co jest bardzo przyjemne, kiedy jest mały ale nie powinno się na to pozwalać), trzeba pisnąć: Aj! Boli!, nieco urażonym i przesadnym tonem. Można też pocierać "bolące" miejsce. I strzelić focha na jakieś dwie minuty, kompletnie ignorując kota. W tym przypadku nie powinno się mówić: nie wolno, tylko demonstrować ból i urazę. Nad tym jeszcze pracujemy...

-Trzeba chwalić kota non stop. Za to, że przyjdzie zawołany, za to że złapał zabawkę, za to że daje się głaskać i za wszystko inne.

Dzięki radom z książki bardzo szybko nauczyłam kota przybiegać zawsze, ilekroć go zawołam po imieniu. Oraz nie wskakiwać na blat kuchenny, niewątpliwie bardzo dla niego atrakcyjny. Zwłaszcza to niewskakiwanie mnie zadziwia. Na zwykły stół mu nie zabroniłam, bo nie jestem pewna, czy mi to przeszkadza. Wskakuje więc kiedy zechce.

W ogóle to jest kot stworzony dla mnie.
On lubi burzę. Podobnie jak ja, najchętniej spędzałby ją na balkonie podziwiając błyskawice. Sam wskakuje na kolana i mruczy. Zresztą mruczy jak tylko się do niego podejdzie. I uwielbia warzywa ;)


P.S. Na tym zdjęciu widać bajerancki kolor futra Harry'ego. Ciemny brąz i czarne prążki. Tak zwana dachowa havana ;-)

czwartek, 5 lipca 2012

Upiory- Jo Nesbø



Zastanawiam się, czego bym chciała dla Harry'ego Hole.
Hollywoodzkiego zakończenia? Na pewno wzgardziłby happy endem.
Spokoju? Harry w stanie spokoju to wegetacja.
Wolności? Tylko jedna rzecz może uwolnić Harry'ego...
Wciąż nie wiem.

Po Pancernym sercu było cholernie ciężko znaleść dla niego jakiś punkt odniesienia. Niespodziewanie w Upiorach powraca czysty, zerwawszy na parę lat z dotychczasowym życiem. Harry'emu przydarzyło się już wszystko, poza jednym. Ale zanim to jedno nastąpi lub nie nastąpi, jego stwórca zaserwował mu najboleśniejszy cios, jaki mógł.

Wiadomo, że bardziej od własnego bólu, boli skrzywdzenie tych, których kochamy. Że niebezpieczeństwo w jakim znalazła się Rakel w Pierwszym śniegu było najokrutniejsze. Naznaczyło i przekreśliło całą resztę. Ale można żyć z bólem niemożliwej do zrealizowania codzienności, między kobietą i mężczyzną. Tego się Harry nauczył. Kiedy sprawa dotyczy więzi ojcowskich, bo chociaż Harry nie był biologicznym ojcem, to jednak BYŁ nim, wtedy okazuje się, że najbardziej bolesny cios ma dopiero nadejść.

Tu zrobię dygresję, że czytając, kilka razy pomyślałam o Drodze Cormaca McCarthy'ego. I więzi ojca z synem, silniejszej tam nawet, niż fizjologiczna miłość matki. Opisanej w taki sposób, że można uwierzyć, że to najpotężniejsza więź na świecie.

Nie będę pisała o fabule Upiorów. Odnotuje tylko fakty. Intryga- mistrzostwo świata.  Wielowątkowe tło- mistrzostwo świata. Opisy postaci- mistrzostwo świata. Mam jeszcze odczucie, że ta książka była o wiele mniej 'amerykańska" niż inne. I to akurat bardzo mi się podobało.

Cała historia bardzo mnie poruszyła. Upiory to zdecydowanie najbardziej psychologiczna z książek Nesbø. Kilka razy trafiłam na zdanie, które zapragnęłam zapamiętać. Na przykład, że jesteśmy więźniami rzeczy, które się na nas składają. Albo że ludzki mózg ma zdolność odnajdywania wzorów, nawet tam, gdzie żadnych prawdziwych wzorów nie ma. Książka pozostawia w szoku, w braku punktu odniesienia. Kompletnie nie spodziewałam się tego co się tam wydarzy. I mam na myśli coś zupełnie innego, niż to, co jest największą zagadką tej książki. A my nie możemy poczuć ulgi. Niepewność jest najgorsza. I miotanie, kiedy człowiek się czepia każdej nadziei. Kiedy w jednej chwili wydaje się, że tak, na pewno tak. A w drugiej tak samo mocno wydaje się, że może nie. I tyle.

W lżejszym tonie- bardzo rozśmieszyły mnie 3 tabletki paracetamolu zdolne zwalczyć ból zakażonych ran od których robi się słabo ;-)

Muszę tez odnotować fenomenalny wprost opis drugoplanowej postaci
Isabelle Skøyen. Tak drobiazgowy i krwisty, że widzę ją wyraźnie, jakbym stała obok. Fascynowała mnie. Na ulicy gapiłabym się na nią bez przerwy:-) Myślę że autor musiał się zainspirować jakąś spotkaną w realu kobietą.

A teraz będę się zastanawiać, jak bardzo Jo Nesbø lubi liczbę dziewięć.