czwartek, 11 lipca 2013

Zjazd szkolny- Simone van der Vlugt



Nawet w kryzysie czytelniczym zdarzają się momenty łaski. Ta książka od razu mnie wciągnęła, w taki sposób jak lubię. Klimat nasuwał mi ciągle skojarzenia z Co widziały wrony Anny Marii McDonald, Zdążyć przed zmierzchem Tany French i Sztuką bycia Elą Johanny Nilsson. 

Główna bohaterka, 24 letnia Sabine ma za sobą pobyt w szpitalu psychiatrycznym, niewystarczającą terapię, nieuporządkowane relacje w pracy i tonie we własnym chaosie. W pewnym momencie w programie telewizyjnym zostaje przypomniana jej przyjaciółka z dzieciństwa, która zagineła bez wieści. Mniej więcej z tym samym czasie zapowiedziany jest zjazd szkolny. Od tej pory Sabine miewa przebłyski jakichś męczących wspomnień, które wyparła. Nie pamięta nic z czasów szkoły a zwłaszcza z okresu zniknięcia przyjaciółki. Postanawia się z nimi zmierzyć i na własną rękę próbuje wyjaśnić co się wtedy stało.
To, do czego mozolnie się dokopuje jest zaskakujące.

W między czasie Sabine staje się ofiarą mobbingu, jak się okazuje nie po raz pierwszy. Uczy się asertywności. Wdaje się też w romans, który zmierza w nieoczekiwanym kierunku, a potem w jeszcze jeden, który na chwilę czyni ową książkę harlekinem i w moim odczuciu jest poważnym zgrzytem i naciąganiem...

W pewnym momencie, po przeczytaniu około 1/3 objętości  miałam poczucie, że znam rozwiązanie zagadki. Myliłam się. Potem miałam jeszcze jedno. I też się myliłam. Autorka potrafi nieźle wodzić za nos.

Bardzo dobrze mi się to czytało.  Bardzo mi się podobało (przemilczam wątek-harlekin).
Chciałabym więcej tego klimatu.
To był mój drugi holenderski kryminał i zamierzam rozejrzeć się za innymi.