sobota, 4 sierpnia 2012

Carnaval Sztukmistrzów 2012

Mieszkam w Lublinie i lubię to miasto tylko przez parę dni w roku- podczas Carnavalu Sztukmistrzów.

Kiedy 2 lata temu, podczas pierwszej edycji przypadkiem trafiłam do cyrkowego namiotu na błoniach pod Zamkiem zostałam oczarowana i zarażona. To nie był typowy cyrk, gdzie smutne zwierzęta o zrezygnowanych spojrzeniach wykonują sztuczki pod dyktando brokatowych pańć i panów.

To był tak zwany nowy cyrk. Występowało kilka osób z różnych stron świata. Akrobatyka, ekwilibrystyka, żonglerzy, obłędna muzyka. A wszystko w bardzo ascetycznej scenografii robiącej niepowtarzalny klimat. Zapamiętam na zawsze.
Na deser pierwszej edycji Carnavalu na Placu Zamkowym wystąpili Burnt Out Punks ze swoim fire show. Totalni wariaci ze Szwecji. W życiu nie byłam na lepszym przedstawieniu. To było kompletnie szalone!

Była w tym niesamowita energia, która się udzielała. Ci faceci podpalali i detonowali wszstytko naokoło, w akompaniamencie miksowanej na żywo muzyki. Wykonując mimochodem rożne niesamowite akrobacje, grali, śpiewali, świntuszyli.
Jeden zamknął się w blaszanej beczce, ktora została podpalona. Inny przebral się za drag queen i zrobil streaptease śpiewając przy tym Black magic woman.

Do tego wyglądali jak pierwszorzędne cudaki, nie można było wzroku oderwać. Ogień płonął i był wszędzie. Szaleństwo, dzikie i pierwotne, naładowali mnie totalnie. Tłum szalał, oni szaleli. Jeden z tych spektakli gdzie ani przez sekundę się nie nudzi. Wyglądalo to bardzo niebezpiecznie i pewnie trochę było. Te detonacje to jak namiastka spotkania z bombą. Gorący podmuch powietrza nie raz dosłownie zatykał. Część ludzi, w tym ja, została w pewnym momencie zdmuchnięta z murku, na którym stała. Przedziwne, niezapomniane uczucie. Byłam tak naładowana adrenaliną, że chyba nie spałam tamtej nocy.

Znalazłam nawet kilka moich zdjęć z wtedy. Show nazywało się Uglier, dirtier and meaner.


                                   Burnt Out Punks w Lublinie w 2010

A potem jeszcze kupiłam od nich koszulkę ;)
Cały czas śledzę ich karierę i niesamowicie ich lubię.

Rok temu, podczas drugiej edycji najbardziej podobali mi się ShakeThat! Żonglero-barmani z Belgii. Byli przeuroczy a to, co pokazali, kompletnie niesamowite.

Za to fire show na które czekałam, w wykonaniu 3 ponoć bardzo utalentowanych grup bardzo mnie rozczarowało. Ale po Burnt Out Punks chyba każde fire show rozczarowuje.

Przez dwie pierwsze edycje impreza trwała około 3 dni. W tym roku Carnaval trwa ponad tydzień! Może jest nieco mniej kondensacji tej zaczarowanej atmosfery w powietrzu, ale jest szansa zobaczyc coś, co się przegapiło lub obejrzeć jeszcze raz to, co się szczególnie podobało.

Nie lubię żadnych kabaretów, wogóle nie rozumiem fenomenu, nie śmieszą mnie. Wystarczy jednak cyrk uliczny, albo nawet jednoosobowe show a ja śmieję się jak dziecko, klaszczę, krzyczę uuuu albo łał i podskakuję z radości.

W tym roku bardzo podobał mi się francusko-polski Cyrk Dosole z Niemiec. Naprawdę zabawne gagi, dziewczyna guma (szokująca, w życiu czegoś takiego nie widziałam!), trochę ekwilibrystyki. Mieli kilka rodzajów występów.
Ostatniego dnia widziałam ich główny spektakl La familia K. i ten był najlepszy. A głowa cyrku, Nicolas Taraud ma charyzmę i przepiękny głos. Brzmiał trochę jak Ville Valo.  Uwielbiam męskie głosy, to coś, na co zawsze zwracam uwagę.W ogóle czułam do nich przeogromną sympatię! I żałuję, że nie mam żadnego nadającego się zdjęcia.

Świetny był też Bob Carr z Kanady. Występował w środku dnia, w różnych miejscach i show Stand up circus! widziałam ze 3 razy. Za każdym razem było nieco zmodyfikowane jeśli chodzi o numery i równie zabawne. Zwijałam się ze śmiechu kiedy żonglował w stylu różnych narodów (np. po indyjsku, w dość skomplikowanej asanie) i w ogóle na tle kilku podobnych performerów Bob był najlepszy.

                                               Bob Carr

Moja córka z kolei była zachwycona chłopakiem z show o nazwie Just Edi Show. Był naprawdę fajny i zobaczymy go we wrześniowej edycji Mam Talent.
Edi jest medialny i dobrze się prezentuje, na pewno będzie o nim głośno. Sympatyczny chłopak, ku uciesze Młodej spotkałyśmy go w kolejce w sklepie i pogadaliśmy chwilę.
                                           Just Edi Show
                

To wszystko było świetne, ale zawsze czekam na coś więcej, co mnie kompletnie oczaruje. W tym roku moim absolutnym faworytem został Cirk VOST. Spektakl Epicycle mnie wprost zahipnotyzował.

Odbywał się w nocy, na Placu Zamkowym. Na gigantycznej kolistej, metalowej konstrukcji 8 akrobatów opowiedziało historię za pomocą trapezów, lin i swoich ciał. Scenografia (owa konstrukcja i prawdziwy księżyc w pełni), świetne kostiumy i psychodeliczna muzyka sprawiły, że znalazłam się w innym świecie. Muzykę tworzył częściowo na żywo niejaki Nicolas Forge, wiszący na innej metalowej konstrukcji, przypominającej dzwonnicę. Grał na pile, na gitarze i miał tam wiszący stół mikserski. Chciałabym mieć płytę i móc tego słuchać. Pełen odlot!

Spektakl był naprawdę piękny i zaczarowany. I w życiu się tak nie bałam o występujących :) To co robili było naprawdę ekstremalne. Miałam ciarki z rozkoszy. Polecam filmik, chociaż na otwartej przestrzeni wrażenie jest jeszcze bardziej niesamowite.


        tutaj znalazłam filmy z lubelskiego występu, och, znowu mam ciary ;)

A dziś byłam prawdziwą szczęściarą! Wygrałam wejściówkę na galowe show! Gala była płatna i tylko dzisiaj, o 17 i o 20. Była tylko 1 do wygrania na każdą z godzin, więc łał!

Dokupiłam drugą dla córki i poszłyśmy. Przed namiotem cyrkowym wmieszałysmy się w międzynarodowy tłum.W tym roku w ramach Carnavalu była w Lublinie 35 Europejska Konwencja Żonglerska i przyjechało na nią mnóstwo ludzi z całego świata. Stałyśmy w kolejce pomiędzy odjechanymi Hindusami mówiącymi po włosku (jeden miał najdziwniejszy piercing jaki widziałam) a Japończykiem i Afrykaninem. Japończyk z kolei miał przedziwną fryzurę. Nawet nie umiem jej opisać, ale moja córka powiedziała, że wyglądał jak bazyliszek ;) Zafascynowana tą mieszanką kultur nie mogłam przestać się gapić i podsłuchiwałam o czym gadają. W promieniu kilku metrów nie było nikogo z Polski, a ci wszyscy ludzie byli tak cudownie odjechani i egzotyczni! Biła od nich niesamowita energia. Gdyby na codzień przebywali w Lublinie, czuję, że mogłabym polubić to miasto :-) Uwielbiam taką atmosferę.

Gala była znakomita. Znowu oszczędny, skromny wystrój. Tylko czarna podłoga. Żadnych konferansjerów, żadnych sponsorów do wymieniania i oblepiania ścian reklamami. Tylko kilkanaście magicznych występów, bardzo różnych. Jeden z nich należał do pary- dziewczyny i chłopaka, którzy tańczyli. Ich taniec był walką między kobieta a mężczyzną, jak tango, przepisane na inny język ciała. Były w nim zupełnie niesamowite elementy akrobatyki i tak emocjonalnie to było zatańczone, że na koniec publiczność wstała. Na zakończeniu Gali tez dostali największe brawa.

Cudowne były też 2 dziewczyny na trapezie, w kostiumach jak morskie stworzenia, robiące płynnie i lekko całkiem niewiarygodne i cholernie niebezpieczne rzeczy przy akompaniamencie bulgoczącej, morskiej muzyki.

Zabawni byli zupełnie nadzy żonglerzy, żonglujący jedną ręką, bo drugą  zasłaniali sobie strategiczne miejsce ;)
I dziewczyna z kilkunastoma hula hop, które robiły to co chciała.
I wszystko inne też było niesamowite.

Do większości numerów na żywo przygrywały jakieś szalone bębny.
Wyszłam szczęśliwa i naenergetyzowana. Mam niedosyt tej atmosfery i zamierzam się włóczyć po Carnavale do samego końca. Uwielbiam ten czas!


4 komentarze:

  1. Bardzo fajna relacja, ale jak możesz nie lubić Lublina? Jedno z najwspanialszych miast Polski. I mówię to jako osoba, która pochodzi z innego regionu kraju i przeprowadziła się tutaj być może już na stałe.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię i już. Czasem nie lubię rozpaczliwie, czasem nieco łagodniej. Na co dzień bardzo ciężko się tutaj żyje.

    Ale pewnie inaczej to wygląda, kiedy jest się skąd indziej.

    W każdym razie podczas Carnavalu wydobywa się potencjał tego miasta, bo przecież kilkaset lat temu było ono silnym punktem na szlaku handlowym i tętniło życiem. Wtedy jest naprawdę cudownie. Gdyby mogło być tak zawsze!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyłączę się do chóru osób niechętnych Lublinowi, delikatnie mówiąc. Swego czasu często musiałam tam bywać i za każdym razem moja niechęć rosła.
    A relacja super:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Wyglada na to, że Lublin jest miastem typu love it or hate it ;)

      Usuń

Atak spamu sprawił, że musiałam właczyć weryfikację obrazkową. Mam nadzieję, że nie na długo.