poniedziałek, 19 listopada 2012
Karin Fossum- Czarne sekundy
Potrzebuję książek do szczęścia. Oczywiście nie tylko ich, ale z powodu łatwej dostępności i braku skutków ubocznych nimi najłatwiej się uszczęśliwić. Jednak od kilku miesięcy nie trafiłam na książkę, która by mnie zachwyciła absolutnie.
Liczyłam więc bardzo na Karin Fossum, która po wydanej u nas 3 lata temu Utraconej postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Z pewnością była to jedna z najbardziej poruszających książek, jakie w życiu przeczytałam. Do tej pory czasem o niej myślę.
Czarne sekundy są dobre. Niewątpliwie. Klasyczna skandynawska historia: pewnego dnia ginie bez śladu dziesięcioletnia dziewczynka, która tylko na chwilę pojechała na swym rowerku do miasta, po jakąś dziewczyńską gazetę i słodycze. Jakichkolwiek śladów brak. Przeczuwamy jednak, kto się za tym kryje. Do śledztwa przystępuje nasz dobry znajomy, nieco smutny, komisarz Konrad Sejer.
Autorka nie wodzi nas za nos. Nie podrzuca wielu fałszywych tropów. Na 30 stronie domyśliłam się kto jest sprawcą i jaka jest rola osoby najbardziej podejrzanej. Nie znamy tylko szczegółów. Karin Fossum nie zależy na zadawaniu zagadki, tylko na analizie przypadku. Rozwija tło obyczajowe i to, co się dzieje w głowach zamieszanych w historię osób. Może jest tu nieco mniej przenikania się ról kata i ofiary, charakterystycznego dla jej książek, ale całą historia jest po prostu dobra. Jak zwykle mamy tu osobę sfiksowaną psychicznie, wyobcowaną ze społeczeństwa, samotność i Przypadek, który wywraca wszystko do góry nogami.
Mam jednak ogromny żal. Do wydawcy!
Bowiem Czarne sekundy są tłumaczone (przez Marcina Kiszelę)z angielskiego, a nie z norweskiego oryginału! Nie twierdzę, że źle. Jednak dla mnie to za mało.
Czytając, cały czas zastanawiałam się, co jest nie tak. Myślę, że tłumaczenie z angielskiego odarło tą historię z poetyckości, z której słynie Fossum. Brakowało charakterystycznego zasnucia klimatem, pięknych zdań, zapłonu dla wyobraźni. W kryminałach skandynawskich jest coś takiego, że te historie muszą sie dziać tam, gdzie sie dzieją. Bez specyficznych opisów tła nie byłby tak oczarowujące i uzależniające. Podczas lektury pomyślałam, że nie czuję tego. Sekundy równie dobrze mogłoby się dziać gdziekolwiek. Tylko że ja chciałam poczuć zapach wiatru w norweskim miasteczku! Zamieszkać w nim przez chwilę.
Tymczasem tłumaczenie z tłumaczenia przetworzyło i zabrało istotny element mojego zachwytu.
Dziwnie się złożyło, że wszystkie książki tej autorki wydane dotąd w Polsce przekładał kto inny. Teraz jeszcze zmieniło się wydawnictwo, ze Znaku na Papierowy Księżyc.
Szkoda, bo skoro to seria, aż się prosi o związek z jednym wydawnictwem i dobrym tłumaczem, do grobowej deski.
(ach, gdyby królowa Fossum była tłumaczona przez królową Zimnicką...)
Wydaje mi się też, że wspomniana wyżej Utracona też była tłumaczeniem z angielskiego. Jednak tam tłumacz dał radę, może bardziej wczuł sie w klimat, bo prawie sie tego nie czuło.
Nie mam pojęcia, dlaczego wydawnictwa sięgają po takie zabiegi. Ktoś powinien tego zabronić.
Bo w rezultacie dostajemy coś jak "produkt identyczny z naturalnym".
I niewielka pociecha, że Karin Fossum broni sie sama. Jednocześnie to chyba jej słabsza książka. Chociaż i tak najlepsza, jaką ostatnio przeczytałam.
Zabrakło mi klimatu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Aż tak źle to odebrałaś?
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że najlepiej, gdyby p. Zimnicka to tłumaczyła. Mnie te dziwne zabiegi wydawnictw też zaskoczyły in minus ale tak jestem "stęskniona" za Fossum, że wszystko przełknę.
opty2
Nie, nie odebrałam źle. I też byłam stęskniona.
UsuńAle klimat i smak słów był znacznie gorszy.
Zauważyłam też, że już nie myślę o tej książce po przeczytaniu.
Szczerze, to cała ta historia nie była jakimś majstersztykiem, taki typowy schemat. I wydaje mi sie, że gdyby zachować piękno języka to zyskała by na wymiarze.
Ale dla Fossum jestem prawie bezkrytyczna, więc nie czepiam się. Cieszę się, że to w ogóle wyszło. A jadnocześnie mam żal o tłumaczenie.
O matko, niczego nie mogę się czepić, bo jeszcze nawet nie zaopatrzyłam się w książkę. Pewnie grudzień mnie przy Fossum zastanie...
OdpowiedzUsuńDo grudnia już niedaleko ;) Jestem bardzo ciekawa, jak ją odbierzesz.
Usuń