piątek, 23 sierpnia 2013

Bezcenny- Zygmunt Miłoszewski


                                       



Maciej Bennewicz, popularny coach i psycholog, w jednej ze swoich książek o samorozwoju proponuje takie oto ćwiczenie. Trzeba spojrzeć na jakiś obiekt w otoczeniu. Następnie, nie zmieniając pozycji zakryć prawe oko i spojrzeć jeszcze raz. A potem zmienić oko i znów spojrzeć.  Z tej niepozornej czynności wynika jeden wniosek. Tą samą rzecz, widzianą w zasadzie z tej samej pozycji można zobaczyć na trzy różne sposoby. Z każdej zmienia się trochę jej wygląd, a mimo to, wciąż jest to ta sama rzecz. Często o tym myślę, kiedy widzę jak różnie ludzie interpretują te same zjawiska.

Pomyślałam  o tym i teraz, kiedy w niektórych recenzjach mocno oberwało się najnowszej książce Miłoszewskiego- Bezcenny i podzieliła ona jego dotychczasowych zwolenników.

Przeczytałam i zostałam usatysfakcjonowana w okrągłych 100%.
Znudzona i zniechęcona moim kryzysem czytelniczym chciałam rozrywki, która przykuje mnie do fotela nieprostą historią. Której zakończenia nie przewidzę po przeczytaniu 30% objętości. W której spotkam nieżenujący język, ciekawych bohaterów i takież tło.  I która utrzyma mnie w napięciu od początku do końca. To wszystko odnalazłam w Bezcennym.

Akcja dzieje się współcześnie, ale zaczyna wątkiem z czasów drugiej wojny światowej, o którym zapominamy aż do końca, dopóki nie staje się elementem układanki. Potem poznajemy głównych bohaterów, historyka sztuki, pracującą w MSZ Zofię Lorentz, wylansowanego międzynarodowego marszanda, Karola Boznańskiego, zresztą byłego chłopaka Zofii, oraz emerytowanego komandosa Anatola Gmitruka i szwedzką złodziejkę dzieł sztuki Lisę Tolgfors, ksywka Ronja, odsiadującą wyrok w więzieniu dla kobiet w Grudziądzu.

Ta czwórka na polecanie Premiera dostaje zadanie odzyskania zaginionego po wojnie, obrosłego legendą obrazu Rafaela Santi- Portret Młodzieńca, o którym polski rząd dostał cynk. A na punkcie którego Zofia od dziecka ma obsesję. Misja wydaje się bardzo nierealna sama w sobie. A dopiero potem okazuje się dodatkowo tak niebezpieczna, jak tylko może być.

I dalej nie mogę streścić, bo musiałabym spojlerować. Napiszę więc, że nasi bohaterowie których wszystko dzieli okażą się znakomicie współpracujący. Trochę popodróżują, trochę poromansują, trochę pobawią się w Jamesa Bonda i Pana Samochodzika, a wszystko przez meandry historii i historii sztuki.

Nie przepadam za historiami zbyt nieprawdopodobnymi, cenię sobie realistyczność wydarzeń, ale od książki tego typu oczekują lekkiego nagięcia rzeczywistości i sprzyjających zbiegów okoliczności. O ile nie przekroczą pewnej granicy. Tu nie przekroczyły.

Każdy bohater tej historii był jakiś. Moją faworytką była Lisa, złodziejka. Miała charyzmę i była arcyciekawa. Cały czas próbują ją sobie wyobrażać. Lubiłam też zamkniętego w sobie Gmitruka, któremu całkiem blisko do skandynawskiego bohatera z rozdrapami, choć sądzę, że było to moje przypadkowe skojarzenie. Nie byłam pewna, czy rzeczywiście lubię Zofię i trochę irytował mnie Karol. Nie pojmuję jak ktoś tak mało pewny siebie i lekko frajerski, może być tak bardzo cool w pracy. Karol był mieszanką sprzeczności: z jednej strony pozycja na rynku sztuki, z drugiej totalne nieogarnięcie i jakaś dziwna nieśmiałość pomimo zblazowania, zegarka Audemars za 200 tysięcy i limitowanego Ferrari kombi.

Przy okazji innych książek tego autora wspomniałam, że bardzo lubię jego język. To jak pisze i jak mówią jego bohaterowie to nie byle co. Sam wspomina w jakimś wywiadzie, że nie lubi zbytniej poetyckości, stawia na prostotę. Mimo to, jego postaci mówią żywym językiem, współczesnym ale nie przekraczającym pewnej granicy nowomowy. I strasznie fajne ma metafory, niektóre wprawiały mnie w głośny śmiech, np. "gdyby w którymś momencie Zofia podniosła wyżej brwi, spadłby jej na plecy". Zapamiętałam, bo to takie oczka puszczane do czytelnika. Fajna przyprawa, w książce, która jest przede wszystkim inteligentna, bez silenia się na zabawność. Uśmiałam się za to we fragmencie, kiedy oberwało się Panu Premierowi, bardzo ładnie! No i całkiem nieźle potrafi Miłoszewski pisać o seksie. Bez zadęcia, bez niesmaku. Chociaż trochę z za zasłony. Mało kto to potrafi  w polskiej literaturze współczesnej. Dlatego dla mnie Bezcenny to znakomita literatura gatunkowa, gdzie było wszystko co powinno być a nie było nic, czego nie powinno. 

Wierze autorowi który powiedział w jakimś wywiadzie ze ta książka miała być lekkim przerywnikiem miedzy Szackim a okazała sie katorżnicza praca w zbieraniu informacji i nauka. Dla mnie zdaną na piątkę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Atak spamu sprawił, że musiałam właczyć weryfikację obrazkową. Mam nadzieję, że nie na długo.