środa, 21 września 2011

O północy w Paryżu, czyli drugie dno.

  Myślę, że Woody Allen jest tak starym wyjadaczem, że mógłby robić filmy z zamkniętymi oczami, nie schodząc poniżej pewnego poziomu. Myślę też, że nie jest również w stanie nakręcić czegoś totalnie powalającego, bo nie pozwolą mu na to rutyna i doświadczenie. Innymi słowy nie może przeskoczyć powyżej siebie. A jednak, wciąż potrafi nieźle zabawić i dać do myślenia.

  O północy w Paryżu zawiera jego ulubione zagadnienia: związek, w którym ludzie źle się traktują, trawę, która jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie, lęk przed śmiercią i szukanie samego siebie. I kpinę z klasy wyższej średniej. A wszystko w pięknej scenerii, odpowiednio i po allenowsku przyprawionej ironią.

   Główny bohater- Gil Pender (uroczy Owen Wilson, do którego mam od dawna słabość) jest nieco fajtłapowaty i niezbyt pewny siebie ale ma marzenie- napisać powieść i zamieszkać w Paryżu. Tymczasem nieźle zarabia pisaniem scenariuszy do hollywoodzkich produkcji (którymi gardzi) i ma narzeczoną, która go tłamsi i zdradza. W Paryżu mieli zaplanować wesele, tymczasem biedny Gil szwenda się samotnie po ulicach, nie znajdując zrozumienia u narzeczonej, która woli zakupy, tańce i flirt ze spotkanym tam swoim byłym.

   Ponieważ Paryż to miasto zaczarowane gdzie wszystko może się zdarzyć, którejś nocy, gdy zegar wybija północ, Gil przenosi się do lat 20-tych, a właściwie zostaje tam przewieziony samochodem z epoki. Poznaje Jeana Cocteau, Scotta Fitzgeralda i jego żonę Zeldę, Hemingwaya, Picassa, Mattisa, Cola Portera, Salvadora Dali, Bunuela, Man Raya, a potem (przenosząc się na chiwlę do belle epoque nawet Tulouse-Lautreca, Gogaina, Degasa i innych. Zaprzyjaźnia się z Gertrudą Stain, która recenzuje jego powieść i zakochuje w Adrianie, muzie i kochance Picassa, Modgilianiego i Braque'a, swoistej art groupie. Wraca tam co noc a w dzień  żyje w realnym  świecie, gdzie jest coraz bardziej wyobcowany. W końcu dociera do niego co powinien zrobić. Zrywa z narzeczoną i zostaje w Paryżu. Oprócz tego dokonuje odkrycia, że we wszystkich epokach jest tak samo i trzeba szukać siebie w teraźniejszości. I żyć w zgodzie ze sobą, a wtedy wszystko samo się układa.

   Nic specjalnie odkrywczego w tym nie ma, ale ogląda się znakomicie. Obsada jest bardzo dobra, rewelacyjne, wyraziste postacie Gertrudy Stain (swietna Kathy Bates), Hemingwaya (mało znany mi Corey Stoll), a nade wszystko epizodzik z Dalim (genialny Adrien Brody) to wisienki na torcie!

  Światy równoległe są ostatnio często spotykaną przeze mnie metaforą. Od razu skojarzył mi się książka 1Q84 Murakamiego. Surrealiści w filmie też niczemu sie nie dziwią i tak ma być. Myślę, że to temat na czasie i sporo ludzi aktualnie ma poczucie bycia w dwóch rzeczywistościach jednocześnie.

   W Ameryce film okazał się bardzo kasowym, co jest dosyć zabawne. Allen ewidentnie zakpił sobie z przeciętnego zjadacza popcornu. Bez znajomości tematu lat 20-tych ubiegłego wieku ten film jest tylko dość przeciętną komedią romantyczną. Cały smaczek jest w czytelnych tylko dla wtajemniczonych aluzjach, np. scena gdzie bohater poddaje Bunuelowi pomysł na film Anioł zagłady. Na szczęście mógł sobie na to pozwolić. I oby tak dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Atak spamu sprawił, że musiałam właczyć weryfikację obrazkową. Mam nadzieję, że nie na długo.