wtorek, 4 września 2012

Lipiec -Sierpień.

Dziwne to były wakacje. W życiu dużo zawirowań a takiej dawki regularnego stresu jak ostatnio chyba nigdy nie miałam i niestety, nie skończył się jeszcze.

Zrobiłam za to coś, co chciałam zrobić od 15 lat- czyli wystawiłam moje mieszkanie na sprzedaż. Wcześniej z różnych przyczyn nie mogłam. Teraz jest co prawda najgorszy moment, bo ceny nieruchomości bardzo spadły, ale trudno. Muszę i bardzo chcę to zrobić. Mam już upatrzone inne- jakby się udało szybko sprzedać i kupić, byłoby super.

Czytelniczo to też były nietypowe wakacje. W lipcu i sierpniu przeczytałam tylko po 1 książce!
W lipcu było to Co widziały wrony A.M. Macdonald. To 800 stronicowa cegła i robiłam już do niej kilka podejść. Zawsze jednak zarzucałam bo wychodziło coś innego, co musiałam przeczytać natychmiast. Podobało mi się, chociaż to specyficzna książka. Od początku doceniłam język autorki i nietuzinkową, skomplikowaną bohaterkę. Akcja zaczyna się jak gorzko-słodka, leniwa, letnia opowieść o rodzinie przemierzającej Kanadę. A potem napięcie narasta. Mamy dojrzewanie, uwikłanie, kilka płaszczyzn. Książka kilka razy się zmienia i za każdym razem jest równie dobra. Ale nie jest to łatwa i gładka lektura.


W sierpniu zapisałam się na intensywny kurs angielskiego, bo zauważyłam, że jest spora różnica między moim angielskim biernym a czynnym. Rozumiem wszystko a jak sama muszę coś powiedzieć, to w głowie kompletna pustka. W związku z tym postanowiłam dodatkowo porwać się na jakąś książkę po angielsku. Padło na Lee Childa Echo burning (Echo w płomieniach), którego to kupiłam kiedyś w second handzie w pięknym grubym wydaniu za 2zł :)


Amerykańska sensacja nie jest moim ulubionym gatunkiem i w ogole już niejednokrotnie wieszałam psy na amerykańskiej literaturze współczesnej, jednak taki Child od czasu do czasu jest ok. 
Czytałam dotąd 3 jego książki i polubiłam jego bohatera.

Jack Reacher to facet tajemniczy. Były wojskowy, nie mający adresu, dokumentu tożsamości, ciągle w ruchu. Podróżujący stopem albo autobusami. Piekielnie inteligentny, odważny i silny, przy tym interesujący dla kobiet. I zawsze oczywiście wychodzący cało z kłopotów.

Akcja Echa zaczyna w momencie gdy Reacher przybywa do miasteczka gdzieś w Teksasie i pewna kobieta podwozi go stopem. Wikłając tym samym na resztę książki w intrygę, gdzie mylą się tropy i wszystko okazuje się kłamstwem. Oprócz Jacka mamy fajne postacie drugoplanowe, kapitalną 6,5 letnią Ellie oraz homoseksualną wegetariankę adwokatkę, Alice (bardzo mnie intryguje ta potrawa którą nakarmiła Reachera).

Tak naprawdę zaczynając nie sądziłam, że dam radę przeczytać to po angielsku. Obawiałam się, że może byc ciężko. Nie było. Czytało mi się świetnie. Child pisze bardzo prostym językiem i chociaż miałam słownik pod ręką, to nie był mi potrzebny. Odrobinę nużyły opisy, ale poza tym cała książka bardzo mi się podobała i jeszcze bardziej polubiłam Reachera.
Rzuciła mi się w oczy zabawna rzecz. Mianowicie najczęstszym zdaniem używanym w książce było He said nothing. Nie było kartki bez niego a raz powtórzyło się ono na jednej stronie 8 razy. To zdanie wiele mówi o charakterze Reachera ;)

Niezwykłe jeszcze było obwieszczenie na końcu książki, że jeśli przygody Reachera w tej książce cię nie usatysfakcjonowały, skontaktuj się z wydawnictwem, a ono zwróci ci pieniądze:)

Czytanie zajeło mi prawie cały sierpień, bo miałam czas tylko wieczorami i mimo, że spuchłam z dumy, to czuję się trochę zmęczona. Ale bedę czasem podczytywać po angielsku, bo to dobrze robi na język. Mam karton kryminałów z second handu, oraz Drogę McCarthy'ego, książkę absolutną i tylko czekam na odpowiedni nastrój.

Ponieważ ten blog jest też trochę o jedzeniu, muszę odnotować, że przez całe dwa miesiące żywiłam się w zasadzie tym samym. Czymś w rodzaju ratatui, kaszą i strączkowym kotlecikiem z surówką. Odkąd pojawiają się sezonowa cukinia, pomidory i bakłażany co roku wpadam w amok i nie ma innego obiadu. No, kilka razy miałam chetkę na wege sushi, gulasz ziemniaczany lub jakiś makaron.
Ale ten obiad rządził:


 i jakiś makaron

A teraz wrzesień. Musze przyznać, że lubię wrzesień i lubię koniec lata i jesień. Jesienią zawsze  następują największe zmiany w moim życiu.

6 komentarzy:

  1. October nam wrzesien zaczal sie burzliwymi zmianami, lekarz, przedszkole etc. Ale wiesz, my tez po 15 latach wystawilismy na sprzedzaz tyle, ze hektar ziemi. Pieknej, ale polozonej tak, ze nie dalabym rady realnie tam mieszkac zima, fizycznie samej byloby za ciezko, za daleko od drogi. Niemniej skojarzyłam to z Twoja decyzja, bo my tez bardzo dlugo przymierzalismy sie. Kiedys myslelismy o domu tam,ale zycie dalo nam trzezw spojrzenie. A nowe mieszkanie w tej samej miejscowosci?
    U nas tez ceny zlecialy.
    Jedzenie super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety w tej samej. Widocznie mam syndrom sztokholmski. Ale tak sobie myślę, że jak się pozbędę tego mieszkania i kupię nowe, to może bedzie mi łatwiej zrobić coś szalonego w stylu emigracji do Norwegii na przykład, która mi się od dawna marzy ale nie wiem jak ogarnąć. Tak na fali zmian może da radę.

    To mieszkanie jest cudowne i luksusowe i pewnie nigdy nie będę mogła kupić czegoś z takim metrażem i w takiej lokalizacji, ale nie mam wyjścia i tak naprawdę nie będę tęsknić. Od początku jest moją kulą u nogi w wymiarze psychologicznym i materialnym. Dziś oglądała je kobieta, która się w nim od razu zakochała. Może akurat...

    OdpowiedzUsuń
  3. Cos sie konczy, cos zaczyna. Moze ta zmiana jest dla Ciebie najlepsza. Pamietam, ze lubisz Wa-we, dlatego zastanawialam sie czy zmiana miasta. Moze w nowym mieszkaniu odzyjesz, doda energii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jestem pewna, że to będzie dla mnie dobre.
      Wawę lubie, ale już chyba do niej nie pasuje...

      Usuń
  4. Taaak, juz po wakacjach. Dla jednych to dobrze, dla drugich źle :)
    Poważne wyzwania podejmujesz, nawet nie wykluczasz emigracji?
    Wciąż Norwegia Cię kusi? Do takich decyzji trzeba dużej odwagi :)Własnie napisała do mnie jedna zapalona czytelniczka z Biblionetki, która wyemigrowała do Norwegii z dwójką nastolatków. Prze 5 lat sie męczyła ale teraz to ok. Czasami cos opisuje "z życia" w tamtejszej społeczności.
    Życze w takim razie wielu chętnych na kupno i sfinalizowania transakcji :))
    opty2

    OdpowiedzUsuń
  5. Kusi mnie odkad pamietam. Powinnam juz dawno wyjechac! Nie mam tu pracy i za bardzo perspektyw. Tylko sama jestem swoim najwiekszym ograniczeniem...

    Nie wiem, jak to bedzie.
    Na razie skupiam sie na sprzedazy mieszkania, bo to musze zrobic zeby sie od paru rzeczy uwolnic.
    A jak juz bede "uwolniona" to moze sie odwaze na jakas rewolucje ;)

    Dzieki za powodzenie, bedzie mi potrzebne!

    OdpowiedzUsuń

Atak spamu sprawił, że musiałam właczyć weryfikację obrazkową. Mam nadzieję, że nie na długo.