środa, 19 października 2011

Zanim spłonę- Gaute Heivoll

Mój "pociąg na Północ". czyli do literatury skandynawskiej zaczął się we wczesnym dzieciństwie. Pewnie jeszcze nie umiałam czytać, kiedy oczarowały mnie smutne Baśnie Andersena. Lubię je do tej pory. A potem, kiedy już umiałam czytać odkryłam Astrid Lindgren, którą czytam do dziś ;). A potem jeszcze wiele innych książek z tamtych rejonów.
   Teraz, na fali "efektu Larssona" wydawanych jest sporo Skandynawów, co mnie bardzo cieszy. I chociaż nie każdy okazuje się dobry, zawsze odczuwam miły dreszczyk na widok nieznanego skandynawskiego nazwiska.

                           

   Nie inaczej było z Gaute Heivollem. Gdy w moje ręce trafiło Zanim spłonę wyczułam obietnicę ulubionych klimatów. Z tylnej części okładki spogląda młody facet, o smutnych oczach i wypisanej na twarzy wrażliwości. Od razu poczułam, że go lubię. Zerknęłam do google. Na polskim rynku jest jeszcze jego książka dla dzieci Niebo za domem, powieść oswajająca śmierć.
   Zanim spłonę też oswaja śmierć. Jest opartą na faktach historią o serii podpaleń, jaka wydarzyła się w rodzinnej miejscowości autora- Finslandzie, w roku jego urodzin. Rozdziały, w których próbuje on zrekonstruować tamte wydarzenia, przeprowadzając jednocześnie wnikliwe studium podpalacza, przenikają się z rozdziałami w rodzaju osobistego pamiętnika. Ta pamiętnikowa część, pisana w pierwszej osobie zdaje się być terapią, w której próbuje się on uporać z historią własnej rodziny a przede wszystkim ze śmiercią  ojca.
   W książce niewiele się dzieje. Prawie nie ma dialogów. Mimo to przykuwa i dobrze się ja czyta. Język jest piękny. Poetyckie sformułowania, opisy i metafory sprawiają, że miasteczko Finsland staje przed oczami jak żywe. Klimatem nieco przypomina mi najbardziej ponure książki Hakana Nessera, i jeszcze dalekim echem Czarną wodę Kerstin Ekman.Nie polecam tej książki osobom, które nie chcą się zdołować. Ale ci, którzy lubią smutne, klimatyczne historie, napisane pięknym językiem powinni być zadowoleni.
    Mnie się ta książka bardzo podobała. Tylko jest kolejną z rzędu ponurą historią jaką czytam. Bo tuż przed Głosem Indridassona i Tarantulą Jonqueta, czytałam równie smutne Do utraty tchu Anne Sward. Trochę tego za dużo, nawet jak dla mnie. Mam ochotę na coś weselszego. Żeby zaraz potem powrócić  z powrotem do takich klimatów...

3 komentarze:

  1. Witam
    Czego to człowiek nie zrobi, żeby znaleźć recenzję danej książki :) I znalazłam.
    Nastepna Forowiczka załozyła blog, no brawo, będzie gdzie się doinfomować :))
    Tak się składa, że też lubię lit. skandynawską ale to pewnie juz wiesz.
    Do rzeczy - ucieszyła mnie ta recenzja, bo nie wiem: kupowac, nie kupować? Teraz jasne :)
    ps. mam juz Anne Sward ale jeszcze nie czytałam, mówisz, że strrrasznie dołujące???
    pozdr. opty2

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, Opty ;) Miło Cie widzieć.

    Sward nie jest dołująca w takiej kategorii jak Heivoll. Bohaterka jest pogubiona, ale też silna i niepokorna. To nie ten typ, który by się taplał w dole. Nie boi sie ryzyka. Wciąż szuka i działa. Całkiem niezła książka, może nie powalająca, ale niezła. I klimat wsi skandynawskiej fajny, zwłaszcza leniwe lato :) Powinna Ci się spodobać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi interesująco, uwielbiam taplać się w tego typu depresyjnych klimatach, na pewno kiedyś po nią sięgnę. Dodałem do potężnej listy Chce Przeczytać :-)

    OdpowiedzUsuń

Atak spamu sprawił, że musiałam właczyć weryfikację obrazkową. Mam nadzieję, że nie na długo.