czwartek, 14 czerwca 2012

O jedzeniu i gotowaniu.

Kiedy zaczęłam pisać tego bloga, miałam zamiar zebrać tu dwie moje pasje: czytanie i gotowanie. O ile z pierwszą jako tako, o tyle z pokazywania tutaj rezultatów gotowania nic mi nie wyszło. Z jednego powodu: robię fatalne zdjęcia! Nie wiem, to jakaś chroniczna nieumiejętność. Żeby było zabawniej, pochodzę z fotograficznej rodziny. I skończyłam studia plastyczne. Nieraz ugotowałam coś extra i chciałam podzielić się wrażeniami. Ale zdjęcia raczej nie zachęcały. Ponieważ teraz opływam w wolny czas, postanowiłam coś z tym zrobić.
Więc obiecuję, że nauczę się lepiej patrzeć przez obiektyw, tymczasem musicie wybaczyć to, co poniżej ;-)

Uwielbiam oglądać wegańskie blogi o gotowaniu. Od weganizmu dzieli mnie tylko to, że kocham masło. Używam w kuchni kwaśnej śmietany. I serów, w razie zachcianki. Sporadycznie, ale jednak. Z tego akurat mogłabym pewnie zrezygnować, ale byłabym nieszczęśliwa, gdybym nie mogła jeść mlecznej czekolady z migdałami. Więc na razie musi tak zostać.
Mając wybór zawsze wolałam bez mięsa i właściwie prawie nigdy nie kupowałam go do domu. Fizycznie czuję się rewelacyjnie. Niedawno zrobiłam sobie gruntowne badania i chociaż nie bałam się o wyniki, byłam zaskoczona. Wyszły znakomite. Np. hemoglobina 14,1 a równo rok temu było 12,1. Przestałam chorować i odczuwam ogólny dobrostan fizyczny. Zauważyłam też wpływ na psyche, bezmięsie wycisza i nie mam już w sobie tyle furii, nawet jak się wściekam.
Nie mam też poczucia misji i potrzeby przekonywania o jedynie słusznej drodze w żywieniu, więc bez obaw ;-)

Staram się jeść sezonowo i lokalnie. Dużo strączków, kasz, orzechów, sezonowych warzyw i owoców. Ale lubię ciekawostki i mam swoje zupełnie nie lokalne fetysze. Nie wyobrażam sobie życia bez sambalu i tahini. Pakuję je do wszystkiego, od lat i nie sądzę, że kiedykolwiek przestanę ;)
Gotowanie ratuje mnie przed zwariowaniem. 

Czerwiec to taki moment, gdy pojawiają się już pomidory smakujące pomidorami, truskawki, tania cukinia i inne warzywa. Pełne szaleństwo.
Jest tyle przepyszności, że najchętniej jadłabym kilka obiadów dziennie, nie mogąc się zdecydować na jeden.

Wczorajszy obiad to jeden z moich ulubionych. Gulasz z boczniaków i kasza jaglana.

Gulasz z boczniaków 
mała tacka boczniaków
1 spora cebula
4,5 ząbków czosnku
odrobina oliwy
1 łyżka tahiny lub 2 łyżki zmielonych ziaren sezamu, słonecznika lub orzechów
sól, pieprz czarny i pieprz biały

Boczniaki należy umyć, osuszyć, pokroić i poddusić na oliwie wraz z cebulą i czosnkiem. W trakcie podlać wodą a pod koniec zagęścić łychą tahini.Jak nie mam, używam do tego celu zmielonych w młynku do kawy ziaren sezamu, słonecznika lub orzechów. Ewentualnie podprażam je wcześniej, jeśli chcę mieć ostrzejszy i "ciemniejszy" smak. Jeszcze sól i oba pieprze.
Odruchowo dołożyłam trochę sambalu na wierzch. Wygląda jak breja, wiem, ale jest przepyszne!

Kaszę jaglaną porządnie, porządnie wypłukać. Zalać wodą tak, żeby wystawała 1- 1,5cm nad kaszą i ugotować pod przykryciem. W trakcie dodać odrobinę masła (wtedy już nie będzie wegańsko) lub oliwy (będzie). Nie solić w trakcie, dopiero po.

Do tego sałata z sałaty, liści szpinaku, pomidora, natki i mój ukochany sos: odrobina tahiny (tak, tak, mówiłam, że mam obsesję), sok z cytryny, wyciśnięty świeży czosnek, ewentualnie trochę wody.




Natomiast mój dzisiejszy obiad składał się z 3-ryżu (mieszanka: biały, czerwony, dziki), cukinii duszonej z cebulą i czosnkiem oraz pieczeni z czerwonej soczewicy.




Pieczeń z czerwonej soczewicy 

300 g czerwonej soczewicy 
filiżanka płatków owsianych
2 średnie cebule
kilka ząbków czosnku
przyprawy: sól, pieprz, pieprz ziołowy, odrobinę curry lub garam masala.
ewentualnie po garści sezamu i pestek słonecznika.

Soczewicę opłukać i ugotować w niewielkiej ilości wody. Czerwona gotuje się krótko. Wystarczy 10-15 minut. Jeżeli została nam jakaś woda to można ją odparować lub odlać. Płatki owsiane namoczyć we wrzątku. Można je nawet przez chwilę pogotować, będą lepszym lepiszczem niż zalane.
Cebulę i czosnek pokroić w kostkę i usmażyć na oliwie.

Wszystko razem wymieszać. Jeśli za rzadkie, można dodać jeszcze trochę płatków, mąki kukurydzianej czy graham. Albo bułki tartej.

Piec w 200st około 50 minut.

Potem można jeść na kanapki albo odsmażać w plastrach na obiad.
Z surowej masy można też smażyć kotleciki, ale ja zdecydowanie wolę upiec i ewentualnie odsmażać potem.

Cdn...


2 komentarze:

  1. Ach, wiec to tak? Taka zdolna i tak się ukrywa?
    Z checią poczytałam o tych wariacjach kulinarnych, choć sama to nie jestem taka zawzięta na gotowanie. Mam wrażenie, że sztuka kulinarna to teraz jest w zaniku, tym bardziej cieszy, że jednak nie, że są hobbyści :)
    opty2

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówisz?
    ja mam wrażenie, że lubiących gotować jest całkiem sporo. Przynajmniej w necie :)
    Chociaż jak się zastanawiam, to rzeczywiście większość moich znajomych w realu nie gotuje...

    OdpowiedzUsuń

Atak spamu sprawił, że musiałam właczyć weryfikację obrazkową. Mam nadzieję, że nie na długo.